Wchodzę do galerii handlowej z zamiarem znalezienia butów zimowych. Co prawda zima u nas żadna, ale gdyby jednak postanowił spaść śnieg, to właściwie mogłabym wyjść z domu zupełnie boso. Okazało się, że moje ubiegłoroczne kozaki, w których chodziłam może 2 miesiące odmówiły posłuszeństwa. No tak, sezonówki. Przechadzam się między półkami z obuwiem, podziwiając fasony, rozmyślając nad praktycznością i wygodą. Kątem oka widzę  matkę próbującą wcisnąć córce buty na stopę. Kto ma dziecko, ten wie jaki to karkołomny wyczyn. Tym bardziej jeśli dziecko ma gdzieś chcenie rodzica, i właśnie postanowiło obejrzeć coś na drugim końcu sklepu. Idę dalej, widzę coś co mi się podoba, cena już nie koniecznie taka, jaką chciałabym zapłacić za kozaki. Prędzej wydałabym taką sumę na coś do salonu, wszak remont będzie. Kręcę się zupełnie bez sensu po sklepie i przy każdym regale rozpinam po jednym guziku z płaszcza, aż w końcu zupełnie rezygnuję z komina, bo mi najzwyczajniej w świecie duszno. Po chwili postanawiam wyjść, bo czuję ogromny dyskomfort spowodowany temperaturą. Na do widzenia mijam zapłakaną, spoconą i złą dziewczynkę, mierzącą buciki, chyba tylko ze zmęczenia, bo jej twarz radości nie wyraża. Matka też wygląda na co najmniej przejechaną przez tramwaj. Dopiero wtedy dostrzegam, że jej córka ma kurtkę, rękawiczki, szalik zawiązany pod szyją i grubą czapkę na głowie. Zrobiło mi się żal ich obydwu. Matki bo córka dała jej po ludzku w kość, a córki bo matka weszła do sklepu najprawdopodobniej tylko ” na chwilę” spędziła w nim dobre 20 minut i prawie ugotowała dziecko w zimowej odzieży. A kto choć raz wszedł do galerii handlowej, ten wie jakie tam panują temperatury.

Żeby nie zachorował. Jak wiele jest w stanie zrobić rodzic, aby jego dziecko nie zachorowało? Na pewno bardzo wiele, ja przynajmniej jestem w stanie zrobić sporo, ale efekty tego zawsze były znikome. Jak syn ma zachorować, to i szalik mu nie pomoże, choć szalik plus zbyt ciepła kurtką, albo zbyt dużo warstw pod nią, może doprowadzić do przegrzania się dziecka, a lekki wietrzyk dopełni zadania i przeziębienie gotowe, czyli wychodzi efekt odwrotny od zamierzonego. Czasem nie da się nic zrobić. Choć wiem, że ręce opadają gdy po 2 tygodniowej chorobie dziecko wraca do przedszkola na tydzień, żeby zalec w domu na kolejne 14 dni. To jest straszne, ale żadna kurtka nawet najgrubsza, a może zwłaszcza taka, nie uchroni przed chorobą.

Tylko na chwilę. Są dwa rodzaje „tylko na chwilę”. Wizyta w sklepie mięsnym lub osiedlowym warzywniaku faktycznie może być ” tylko na chwilę” i rozpinanie dziecka, ściąganie mu rękawiczek i czapki będzie kiepskim pomysłem przy niewielkiej kolejce. Ale nie ma czegoś takiego jak ” tylko na chwilę” w galeriach handlowych, w hipermarketach czy o zgrozo w kościołach.  Wchodzę do kościoła i pierwsze co robię, to ściągam dziecku czapkę, czasem od razu każe sobie zabrać szalik i rozpiąć kurtkę. Sama w czapce nie chodzę, bo jest mi za gorąco, ale nie raz rozpinam płaszcz, albo ubieram pod spód jedynie bluzkę z krótkim rękawem.  Gdzieś w połowie mszy, moją uwagę zwraca płaczące dziecko pod drugiej stronie kościoła. Jest ubrane w czapkę, zawinięte szalikiem i próbujące wyrwać się matce. Matce, która na głowie nie ma czapki, apaszka pod szyją jest rozluźniona, bo najprawdopodobniej owej pani było gorąco, a jej dziecko płacze i próbuje uciec. Gdy mu się to udaje, zaczyna ściągać czapkę, ciekawe czemu? Matka podbiega poprawia ją i wraca na miejsce. Nie byle jakie, z dala od drzwi i przeciągu. Skąd wiem? Bo stoję w tym samym miejscu, ale po drugiej stronie. Walka z dzieckiem trwa prawie do końca mszy. Dopiero przy ogłoszeniach maluchowi udaje się niepostrzeżenie ściągnąć wełnianą czapę i  uspokaja się.

     To nie są przypadki odosobnione, takich obrazków jest tysiące. Rodzice spacerują z pociechami po galerii handlowej, sami kurtkę dzierżą w ręce, a dziecko przechadza się w pełnym rynsztunku. Taki spacer trwa więcej niż 2 minuty, ale zdjęcie chociażby czapki jest domeną wyłącznie rodziców większych dzieci. Czemu? Nie wiem, może roczniaki i dwulatki czują inaczej?  Największym farmazonem jaki usłyszałam, gdy babcia spytała się swojej córki, czemu nie rozbierze jej wnukowi czapki w sklepie to to, że boi się o jego uszy. Nie mówimy o noworodku, to jeszcze byłabym w stanie zrozumieć, ale mowa o żywym dziecku, które potrafi chodzić i z tych nóg korzysta. Do tego sklep położony na pierwszym piętrze, gdzie nie było nawet grama wiatru.

Jak obserwuje te dzieci to jest mi ich żal. Są skazane na swoich rodziców i nikt nie jest w stanie im pomóc. A przecież żaden z dorosłych nie lubi się pocić( inaczej koncerny kosmetyczne nie miałyby prawa bytu). Takie maluchy również. Nic dziwnego, że się wyrywają. W ten sposób pokazują że im źle, że coś im nie odpowiada. Mnie również było by źle i niekomfortowo, gdybym czuła, że moje ciało zalewa fala gorąca i nieprzyjemnego potu, a na dodatek świadomość, że nic z tym nie mogę zrobić, bo mama nie pozwala ściągnąć czapki, a kurtki sama rozpiąć nie potrafię doprowadziła by mnie do furii.