Jak wygląda edukacja domowa w naszym przypadku?
W dzienniku elektronicznym pojawiają się każdego dnia nowe lekcje. W zależności od przedmiotu są one w formie pisemnej lub w postaci filmów z YT. Nauczyciele nie nagrywają swoich materiałów, ale posiłkują się siecią, jednak z tego, co widzę, starają się dobierać jak najlepsze materiały. Syn otrzymuje normalne zadania domowe, karty pracy, notatki, które ma zapisać w zeszycie. Niby wszystko jest jak w szkole, jednak brakuje bezpośredniego kontaktu. Bardzo podoba mi się, gdy nauczyciele przesłane do nich prace komentują, proszą o zastanowienie się lub wyciągnięcie wniosków. Daje to jakąś namiastkę normalności szkolnej i osobiście ogromnie mi się to podoba.
Jednak jest masa rzeczy, które mnie drażnią. Ciężko jest wytłumaczyć coś, czego samemu się nie rozumie, a dany przykład z YT nie koniecznie trafia do wyobraźni dziecka. Tak jest w moim przypadku z językiem niemieckim. Nie czuję go zupełnie i nigdy nie lubiłam dlatego, gdy mam w czymś pomóc synowi to aż mi słabo. Inaczej jest z matematyką, do tego zawsze miałam cierpliwość i jedyne, co mnie hamuje to fakt, że młody nie podziela mojego zamiłowania do tego przedmiotu. Pomijając to, co lubimy, a czego nie, przejdę do meritum.
Edukację zaczynamy o godzinie 9:00, czyli godzinę później niż zazwyczaj.
Później przesyłam synowi lekcje z danego dnia i doglądam. Czasem uda mu się skończyć wszystko po 13 z małą przerwą na II śniadanie. Innym razem siedzi do 16:00- najgorsze są chyba poniedziałki i środy. Cały ten czas, syn spędza niejako przekłuty do biurka i komputera. Taka relacja prawie idealna dla nastolatka, z tą różnicą, że zamiast gry w Fornite, trzeba się uczyć.
Nie mamy obowiązku przesyłania skanów notatek, więc nie muszę się tym zajmować. Jedyne co teoretycznie do mnie należy, to przesyłanie kart pracy, wypracowań, zadań domowych, rysunków i innych rzeczy, o które proszą nauczyciele, a są na ocenę. Mógłby to robić młody, kończy w tym roku 11 lat, w praktyce wzięłam to na siebie, bo już widzę, jakby to wszystko wyglądało. Nie wyglądałoby wcale, bo oddawałby prace z opóźnieniem.
Czy jeszcze będzie normalnie?
Pierwsze 2 tygodnie syn przyjął z radością. Pewnie dlatego, że w pierwszym tygodniu młody nie robił zupełnie nic, bo nauczyciele dopiero wdrażali się w sytuację. Jak tylko wszystko ruszyło pełną parą, to nagle dziecku memu przestało odpowiadać. Bo co innego siedzieć w domu bez szkoły i robić co się chce, a co innego przenosić lekcje szkolne na domowy grunt, który zazwyczaj był neutralny i służył w 90% do zabawy a w 10% do nauki. Teraz wszystko się zmieniło.
Brak rówieśników też da się odczuć. Gdyby jeszcze można było wyjść na podwórko i pobawić się z kolegami, a tak koledzy siedzą pozamykani w domach, podobnie jak On i jedyny kontakt, jaki mają to ten przez Internet lub telefon. Kiedyś powiedziałabym, żeby wyłączył komputer i poszedł na plac zabaw, a teraz mimo pięknej pogody mogę mu zaproponować popatrzenie przez okno, wspólną grę, ale czy to jest atrakcyjne dla nastolatka?
Gdy premier po raz kolejny przedłużył edukację domową, nastolatek okazał się średnio zadowolony. Wręcz znudzony całą sytuacją. Jestem przekonana, że jeśli w tym roku uda się jeszcze zorganizować normalne lekcje w szkołach, to młody pójdzie do niej jak na skrzydłach.
U nas na początku byl chaos… Część nauczycieli wysyłała materiały i zadania tylko na moje konto w librusie, część tylko do młodego, a jeszcze inni – na oba konta. Godzinę dziennie zajmowało nam ogarnięcie kto dostał wiadomości od kogo i ustalenie planu działania. W drugim tygodniu zdalnej nauki nie wytrzymałam i poprosiłam w pracy o rozpisanie opieki na dziecko i od wtorku do piątku pracowałam z domu tylko 6 h zamiast 8, bo inaczej nigdy byśmy nie nadrobili zaległości.
Obecnie pomagam młodemu tylko wtedy, kiedy mnie o to poprosi. Nie pilnuję terminów, nie sprawdzam zadań. Może gdybym nie pracowała to bardziej bym się angażowała, ale na chwilę obecną zabrakłoby mi na to doby skoro o 9 do 17 „jestem w pracy ” 🙂
Nie wiem jak dałaby rade pracując szczególnie na początku. Teraz to i tak jest lepiej, bo większość młody sam ogarnia. Wdrożył się we wszystko, rozumie jakie są oczekiwania nauczycieli. Ale na początku to był koszmar.
Ja muszę pilnować terminów, w sumie teraz to nawet mniej, bo sie młody wdrożył, ale ja przesyłam wszystko nauczycielom. I nawet dobrze wychodzi, bo raz mi karta pracy nie doszła, młody dostał 1, a ja nie wiedziałam za co i po rozmowie z nauczycielką okazało się, że coś nie zagrało i mail do mnie nie przeszedł. Młody by się nie zainteresował, machnąłby ręką i poszedłby dalej.
Współczuję. Takie rzeczy nie powinny się odbywać z dnia na dzień. U nas jest luz, ale my jesteśmy zawsze alternatywni, więc córka się bawi zamiast uczyć, a i tak jest do przodu. No ale pierwsze trzy klasy to można zrobić nie zaglądając do podręcznika ani razu. Wyżej jest trudniej. 😉
Ja trochę własnie zazdroszczę przedszkolakom i dzieciom z klasy 1-3, a z drugiej strony staram się nie przesadzać i nie cisnąć, bo to nie ma sensu. Mam wrażenie że w wyższych klasach dzieciaki i tak śrdnio przyswajają tą wiedzę w obecnych warunkach. Z resztą jak ma pracować mózg, który siłą jest przetrzymywany w domu. Ja i tak się wyłamywałam i zabierałam młodego na działkę, ale obrywało mi się bo przecież zakaz poruszania się, bo wirus, a na działce możemy zarazić. Nie wiem kogo… chyba pszczoły, bo każdy sąsiad grzecznie siedział u siebie i stosował się do zakazu skupisk.
Ja mam trójkę dzieci, pierwsza, 5 i 6 klasa. O ile 6 klasistka sama sobie radzi tak 5 klasista wręcz przeciwnie. Wszystko muszę mu tłumaczyć na prosty język bo z pisanego nie rozumie większości zadań. Pisanie notatek odbywa się tak, że mu poprostu dyktuję.
Najmlodszy ma humory w kratkę. Jednego dnia wyrabiamy się w godzinę ze wszystkim, innego meczymy się pół dnia.
Mój syn miał dziś napisać notatkę. Jak ją zobaczyłam to mi się śmiać chciało. Nie trzeba jej przesyłać więc machnęłam ręką, ale cóż… Widocznie inne mamy wyobrażenia o zawartości i wyglądzie notatek.
U nas z tego co słyszymy to różnie bywa. Niektórzy mają mało co, inni tyle, że z rodzicem nie wyrabiają. Jeszcze dziś np. usłyszałyśmy, że jakieś dziecko ma dyżurować przez 5 dni od 8-16 na e-dzienniku! Masakra.
Ta domowa edukacja nie jest taka łatwa. Nie zawsze uczeń ma idealne warunki… Niestety…