Brak energii rozłożył mnie na łopatki. Miałam wrażeni, że jedyne, na co mam siłę, to oddychanie i leżenie na kanapie. Zmuszałam się do aktywności, żeby nie zgnuśnieć, ale nie było to to, czego sama od siebie oczekiwałam. Wychodziłam na krótkie spacery i modliłam się, żeby jakoś sprawnie z nich wrócić, a to nie było takie oczywiste. Mały uparcie uciskał na pęcherz, do tego tak się ułożył, że niejednokrotnie cierpły mi nogi podczas chodzenia


III trymestr.


Ciągle było źle.
Starałam się nie narzekać, ale się nie dało. No naprawdę się nie dało, bo sama z sobą sobie nie dawałam rady i dziwie się, że jakimś cudem wszyscy z mojego otoczenia jeszcze żyją. Wkurzała mnie moja niemoc, wkurzał mnie remont w sąsiedniej klatce i wkurzało mnie wszystko. Bez sensu wyszczególniać skoro się nie da.


Bezsenność.
Niezależnie od tego, o której godzinie kładłam się spać, budziłam się o 2:00, 3:00 lub 4:00 i koniec. Czasem miałam wrażenie, że mogłabym usnąć i gdy praktycznie mi się to udało, mąż zaczynał chrapać. Od Pani doktor dostałam syrop na bezsenność i nawet działał, ale jego efektem ubocznym była zgaga, a że ta była tak ogromna, że nie pomagało nic w tym migdały i mleko, odstawiłam syropek i męczyłam się, słuchając jak wszyscy wokoło, śpią tylko nie ja.


Głód.
Całe życie zastanawiałam się, jak to jest, nie móc zasnąć z głodu. Zazwyczaj, gdy odczuwałam głód, a było późno, to kładłam się spać i bez problemu zasypiałam. W III trymestrze okazało się, że głód może mnie obudzić i nie tyle nie dać zasnąć, ile wykurzyć mnie z łóżka bólem żołądka i zmusić do zrobienia kanapki czy zjedzenia jakiegoś owocu. Głód pojawiał się niezależnie od bezsenności. Bezsenność budziła mnie o 3 nad ranem, gdy koło piątej zaczynałam przysypiać, dostawała kopa od żołądka i trzeba było wstać coś zjeść.


Zgaga.
Moja koleżanka towarzyszyła mi bardziej niż we wcześniejszych trymestrach, a myślałam, że to niemożliwe. Atakowała nawet po wodzie, ale koniec końców jestem jej wdzięczna. Nie pozwoliła mi folgować sobie i popadać w niezdrowe, acz uwielbiane przeze mnie przekąski. Obrzydziła mi jedynie mleko i chyba długo go nie wypiję.


Zadyszka.
Nie wiem, czy mogę to nazwać zadyszką. To była jedna wielka tragedia i obecnie nie mogę wyjść z podziwu, że mając Krzysia na rękach + jakąś reklamówkę jestem w stanie wyjść na III piętro bez zadyszki, a wtedy już na pierwszym piętrze modliłam się o dźwig.


Czkawka.
Oczywiście nie moja, a dziecka. Ani w pierwszej ciąży, ani w drugiej nie musiałam liczyć ruchów dziecka. Za pierwszym razem czkawka pojawiła się ze dwa razy, ale syn był bardzo aktywny, za to teraz do aktywnego szkraba doszły 20-30-minutowe czkawki po 2-3 razy w ciągu dnia. Co ciekawe, czkawka po porodzie pozostała i występuje najczęściej po jedzeniu, ale już nie tak często, jak na początku.


Ulubiony smak III trymestru.
Truskawki. Potrafiłam szukać ich nawet w takie dni, w których sił nie miałam, a jak nie znalazłam, to smęciłam mężowi. Mogłam robić sobie selfie za każdym razem, gdy podwoził mi woreczki z truskawkami. Zdecydowanie mąż z truskawkami był wówczas moim bohaterem.


Porównanie III trymestru w pierwszej i drugiej ciąży.


Tych ciąż nie da się porównać. To jest jak niebo i ziemia. Mam wrażenie, że te 11 lat temu mój organizm nie wiedział, że powinien mieć jakieś ograniczenia i ich nie miał. Ot czasem dopadła mnie zgaga i co rano budziłam się z wrzaskiem, bo łapały mnie skurcze łydek, ale to by było na tyle. 6-kilometrowy spacer na dzień przed porodem? Takie rzeczy tylko w pierwszej ciąży. Teraz pod koniec cieszyłam się z 1 kilometra i marzyłam, żeby nie trzeba było wchodzić na piętro.


11 lat temu dzień przed porodem waga pokazała 10-11 kg na plusie. Nie było to mało, ale też specjalnie się tym nie przejmowałam. Teraz dzięki mojej przyjaciółce Zgadze bilans był ogromnie optymistyczny, waga zatrzymała się na 2 kg na plusie. Dzięki temu tuż po powrocie ze szpitala mimo dużej ilości wody, która zatrzymała się w organizmie, byłam już na minusie. Teraz tylko pozostaje dojść do siebie, powalczyć o niższą wagę i ujędrnić skórę na brzuchu, bo dostała mocno w kość.


Ciąża I i ciąża II.


Gdyby dało się pogodzić, to co człowiek ma w głowie, mając 30 lat i sprawność fizyczną z czasu, gdy miałam 19 lat, to można by stworzyć ciążę idealną. Kolejny raz przekonałam się, że każda ciąża jest inna i nie powinnam zakładać, że skoro za pierwszym razem było łatwo, to za drugim razem będzie podobnie. Wszystko było inaczej, podobnie jak inni okazali się chłopcy. Teraz miałam sporo czasu dla siebie, mogłam odpocząć, delektować się ciążą, a za pierwszym razem byłam w ciągłym biegu i bardziej skupiałam się na maturze niż na rozwijającym się maluszku. Miałam świadomość, że muszę zrobić jak najwięcej, bo po urodzeniu dziecka nie będę miała tyle czasu, więc goniłam, z czym się da. Teraz było inaczej, spokojniej, stabilniej, nie wiem, czy lepiej, ale po prostu inaczej. Mniej stresująco.