Miałam kilka dni urlopu, większość z tego czasu mieliśmy spędzać tylko we dwoje. Nie za bardzo wiedziałam, co moglibyśmy robić w wolnym czasie, tak żeby nie stracić urlopu, ale też żeby w razie konieczności wrócić w miarę szybko do mieszkania.  Po kilku dniach namysłu i po wyświetlających się zdjęciach na instagramie Verenne, która od jakiegoś czasu inspiruje swoją wytrwałością stwierdziłam, że to coś dla nas. Przeczytałam kilka artykułów na temat tego jak szukać keszy, jak się zachowywać i w ogóle jak te pierony znaleźć i wyruszyłam z młodym pełna nadziei i optymizmu. Na cel pierwszy wybraliśmy 3 skrytki w niedalekiej odległości od naszego miejsca zamieszkania.

Dzień 1.

      Pierwsza skrytka pokonała mnie przy pierwszym podejściu, nie poradziłam sobie z zagadką i stwierdziłam, że zostawimy to na później. Druga zagadka szła nam trochę lepiej, ale pech chciał, że nie mogliśmy skorzystać z jednej wskazówki, bo miejsce, w którym się znajdowała było tego dnia zamknięte. Pomyśleliśmy, że zostawimy skrytkę na inny dzień i wypatrzyliśmy kolejne kordy prowadzące do nowej skrytki. Rozwiązaliśmy dwie zagadki, w drodze powrotnej mieliśmy rozwiązać trzecią, ale żeby się nie wracać po kilka razy podjechaliśmy do ostatniej, która miała być najłatwiejsza. Spędziliśmy tam sporo czasu, błądząc po omacku i szukając czegokolwiek, ale nie znaleźliśmy. Mapa pokazywała, że jesteśmy w dobrym miejscu, ale cały czas skrytka była dla nas niewidoczna. Z niechęcią zarządziłam powrót i podjazd po ostatni kordy. Ja do dzisiaj dziwię się jak, ktoś może wpaść na takie zagadki, żebym musiała liczyć kostkę brukową, albo schody. Mimo wszystko te zadania były tak dziwne, że aż zabawne, a syn po prostu biegał z radości licząc każdy schodek każdą kosteczkę w chodniku. Do domu pierwszego dnia wróciliśmy z nadzieją, że uda nam się rozwiązać jeszcze jedną zagadkę, która dzieliła nas od poznania właściwego miejsca, w którym została ukryta skrytka.

Dzień 2.

    Poprzedniej nocy wpadłam na genialny pomysł, który już następnego dnia postanowiliśmy sprawdzić i jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę. Udało nam się znaleźć kesza z dnia poprzedniego. Najzabawniejsze jest to, że dzień wcześniej praktycznie natknęliśmy się na niego, ale jakimś cudem pozostał przez nas nieodkryty. Ta radość w oczach dziecka, gdy mogłam nas wpisać do logbooka, miałam wrażenie, że to małe znalezisko było dla niego czymś w rodzaju ogromnego skarbu. Tego dnia staraliśmy się znaleźć jeszcze dwie skrytki, ale niestety nie udało nam się. Przy jednej cierpieliśmy chyba na ślepotę, bo według współrzędnych na miejsce dotarliśmy, a w drugim miejscu niby byliśmy, ale chyba coś się nie zgadzało. Barak czasu jednak sprawił, że nie mogliśmy się przyjrzeć temu miejscu dłużej, ale to nic. Będzie jeszcze czas na to, żeby podjąć wyzwanie. A może nawet uda nam się zarazić dobrą zabawą tatę?

Rzeczy potrzebne do zabawy:

-notes

-długopis

-telefon z aplikacją c:geo

– cierpliwość i trochę dobrego humoru

– rower też jest bardzo pomocny i pozwala szybciej przemieszczać się między punktami.