Często bywam na imprezach rodzinnych. Oczywiście nie sama, a wraz z dzieckiem. Od jego urodzenia, wychodziłam z założenia, że moje dziecko to mój problem i podczas spotkań, to na mnie spoczywa odpowiedzialność za pilnowanie syna. No nie oszukujmy się. Małe dzieci wymagają karmienia, bujania, a większe mimo, że bardziej samodzielne, to jednak potrzebują chociażby dozoru. Nie da się tego zrobić siedząc w jednym pokoju, podczas gdy dzieci bawią się w drugim pokoju. Dla tego zawsze staram się wiedzieć co i gdzie mój syn robi. No dobrze, teraz mogę trochę odpuścić, ale kiedyś pilnowałam go na każdym kroku, żeby przypadkiem nie zrobił krzywdy mniejszym kuzynom, czy młodszym dzieciakom od znajomych. Starałam się zawsze sama nim zajmować, choć skłamałabym gdybym napisała że nigdy żadna ciocia czy babcia go nie przywabiały. Jednak zawsze było to w granicach zdrowego rozsądku, bo te ciocie, babcie i kuzynki, też chciałyby przecież posiedzieć i pobyć w towarzystwie a nie robić za imprezowe niańki.
Nigdy nie oczekiwałam od nikogo, że zajmie się moim synem podczas gdy ja będę sobie siedzieć przy stole i jeść. Nigdy nie wychodziłam z założenia, że jak pójdę na jakieś rodzinne spotkanie to, rodzina czy znajomi przejmą opiekę nad dzieckiem, a ja sobie w tym czasie odpocznę. Wyjątkiem są sytuacje w których wymieniam się z kuzynkami, lub innymi gośćmi. To sporo ułatwia, bo każdy z gości posiadający małe dzieci ma wtedy możliwość porozmawiania na spokojnie przy stole, ale sprawa ma się inaczej kiedy zdarza się, że ktoś wykorzystuje czyjąś grzeczność i bez ogródek korzysta z Ciebie jak z darmowej niańki.
Nienawidzę ludzi, którzy opieką nad swoim dzieckiem, obarczają innych, kompletnie nie interesując się tym co ich pociecha robi, czy się bawi, płacze, czy się śmieje. Nie znoszę też jeśli w razie potrzeby nie reagują i gdy reagować musi za nią ktoś inny. Dziwnie jest upominać nie swoje dziecko, ale czasem gdy spotykamy się z kompletnym brakiem reakcji rodzica, po prostu nie ma wyboru. Nie mieści mi się w głowie jak można od tak, siąść na tyłku i mieć wszystko w nosie. Może dlatego, że mnie byłoby wstyd w ten sposób wykorzystywać innych. Tak, przybycie na spotkanie z głównym zamiarem, którym jest odpoczęcie od własnego dziecka nazywam wykorzystywaniem i brakiem skrupułów. Co innego gdy istnieje jakaś niepisana umowa, że najpierw ja, potem ty i jakoś się wymienimy przy opiece, a w razie czego zawsze będę w stanie interweniować. Bo wiadomo dzieci jak dzieci, czasem swoje sprawy chciałyby rozwiązywać siłą, albo wpadają na genialne pomysły mrożące krew w żyłach. Ups, a może to właśnie o to chodzi? Może rodzice, którzy chcą za wszelką cenę od dziecka odpocząć, znają go od podszewki i najzwyczajniej nie chcą patrzeć na jego poczynania? Liczą, że zachowanie młodocianego jakoś zostanie niezauważone, ale skoro notorycznie bije innych uczestników lub psoci, to przecież w końcu ktoś się wkurzy samym brakiem interwencji opiekuna i tym nieszczęsnym bijącym dzieckiem. Jeśli tak, to ja się nie dziwę, skąd się biorą restauracje do których nie wpuszcza się dzieci, a także imprezy na które młodociani nie mają wstępu. Ludzie mają dość, że ktoś robi z nich służących i niańki w jednym, że rodzice chowają zamiast wychowywać, że robią sobie dzieci, ale pilnować ich już nie ma kto.
Drodzy rodzice, jeśli zmierzacie na jakąkolwiek imprezę z myślą, że oto teraz odpoczniecie od “rozwydrzonego bachora”, to ja śpieszę z wyjaśnieniem, że w ten sposób stwarzacie niebezpieczeństwo i zagrożenie dla innych dzieci i dla Waszego potomka. Bo kiedyś ktoś nie wytrzyma i mu w świecie odda, zrobi krzywdę, doprowadzi do łez. Bo kiedyś sam zrobi sobie krzywdę gdy inni rodzice zajęci własnymi pociechami i zmęczeni wybrykami waszego potomka, nie zwrócą na niego uwagi.
O właśnie to to! Ostatnio byłam na komunii u bratanicy mojego męża. Mamy w rodzinie chłopca, bodajże siedmioletniego, który jest istnym postrachem dla reszty dzieciarni.
Wyobraź sobie taką sytuację – dużo dzieci dookoła, trochę jem, trochę kątem oka ogarniam mojego Wojtka (4 lata). Widzę, jak rzeczony postrach chwyta Wojtka wpół i wiesza się na nim. Krzyczę, żeby go puścił, bo jego własna matka właśnie siedzi przy stole i śmieje się z tego.
Dzieciak nie reaguje.
Krzyczę raz jeszcze.
Znowu nic.
Wstaję, żeby zainterweniować, bo mój mały już płacze. I w tym momencie dzieciak łapie moje dziecko wpół i RZUCA nim o szafkę. Efekt ? Guz wielkości jajka i sine czoło.
Może zareagowałam zbyt mocno, ale przy stole, na komunii, zrobiłam bachorowi taką operę, że zapamięta na pewno przez długo. Po chwili zebrało się też jego matce, której nie stać na nic innego poza: “Kochanie, tak nie wolno”.
Wiem, że rodzinna impreza to może nie miejsce na takie spiny, ale jestem mamą i nie będę bezczynnie patrzeć, jak ktoś robi krzywdę mojemu dziecku.
Wow, no dla mnie to już hardcore !
Niestety, to bardzo popularne zjawisko. Zdarzają się tez maluchy puszczane samopas, które biją inne maluchy ale też starsze dzieci. I teraz sytuacja staje się patowa, bo starsze w końcu się wkurzy i może oddać, a wtedy mały agresor ucierpi, a jak nie odda to znowu daje ciche przyzwolenie buntownikowi na bicie. No oczywiście biorąc poprawkę na to że matka malucha udaje że nie widzi…
No i znowu wyszłam na wyrodną. Byliśmy ostatnio zaproszeni na imprezę rodzinną, ale że w tym samym czasie znajomi brali ślub w kościele obok, to zostawiłam dziecko dziadkom, ciociom i wujkom i poszliśmy z Niemałżem na godzinę pod kościół (po co włazić do środka i się nudzić, jak można jeść bułeczki i popijać je sokiem na murku obok?). No i w ten sposób dziecko zabawiała babcia, wujek i reszta rodziny, a my mieliśmy godzinę spokoju. A jak wróciliśmy i chcieliśmy się ją zająć, to nas zagonili do stołu jeść. Problem, ze my po tych bułkach i piciu nie byliśmy wcale głodni 😉
No nie na wyrodną, bo ja napisałam że sama też nieraz korzystałam z opieki “babć”, ale w granicach zdrowego rozsądku. Co innego jeśli ktoś się sam oferuje, a co innego kiedy Twoje dziecko biega bez opieki, łopatką wali uczestnikom zabawy po głowie, albo podchodzi i z pięści uderza w nos. No myślę, że w takiej sytuacji nawet gdybyś jadła kanapeczkę przy stole, to ruszyłabyś się i wytłumaczyłabyś dziecku, że tak się nie robi:-p. Ja też często byłam odsyłana do stołu, dopóki Kacper był jedynym dzieckiem w rodzinie, bo wiesz ciocie chciały się nacieszyć, a inna kwestia że on był mamin synkiem:-p, a ja sama czułam się źle gdy widziałam pot spływający z czoła jednej czy drugiej ciotki które gimnastykowały sie przy małym;]
Nie do końca. Dzieci są różne. Są takie, które specjalnie po kryjomu szczypią inne dzieci, te im oddają, a potem lecą do rodziców na skargę i mają potem ubaw, gdy ofiara ich zapędów musi się tłumaczyć. Łatwo przeoczyć takie sytuacje zza stołu. Nie lubię występować przy dzieciach jako sędzia. Jasne, ze zdarzają się nadpobudliwi narwańcy, trzeba dziecko uczyć się przed nimi bronić. Na przykład im oddawać pięknym za nadobne. Generalnie jestem przeciwna przemocy, ale dopuszczam obronę konieczną. Opieprzanie rodziców tu niewiele da, bo tak jak pisałam wyżej – zza stołu łatwo można przeoczyć kontekst awantury wśród dzieci.
No jasne, że zza stołu jest ciężko coś zobaczyć nawet gdy sytuacja dzieje się zaraz przy krześle matki i ta specjalnie odwraca głowę:-p. Żarcie otumania i powoduje ślepotę, dla tego na 5 godzin siedzenia przy stole powinno się zza niego wyjść i sprawdzić czy potomek nie rozwala komuś chałupy. Co do oddawania, niepedagogicznie jestem za… I z dumą przyznaję, że jako dziecko nie dawałam sobie w kaszę dmuchać, ale tez nie zaczynałam bójek, obrona konieczna i tyle.
To ja w drugą stronę, omijam takie imprezy jak mogę. Ta była pierwsza od roku. No i nie było innych dzieci. Gdyby były, nie usiadłabym do stołu, tylko bawiła się na zmianę z Niemałżem razem z nimi. Ale ja to pomału skręcam w stronę rodzica – helikoptera. Robię co mogę, żeby nie, ale… w sumie wśród dzieci czuję się raźniej niż wśród dorosłych. Biją dzieci, które się nudzą, albo które próbują w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Mama 5 godzin zza stołu bardzo pasuje do tego smutnego obrazka niestety. Dla mnie nieważne kto się zajmuje dzieckiem, byleby rzeczywiście to robił. A nie patrzył zza stołu, bo taka opieka to o kant d… potłuc. Już lepiej dziecko na ten czas do klubiku oddać.
Święta racja. Rodzice mieli takich znajomych, którzy zawsze przychodzili z synkiem. Oni w jednym pokoju, my z nim w drugim, jako nianie albo sam na kompie siedział. Jak spadł z krzesła to się nawet żaden rodzic nie ruszył…
Jak ja tego nie lubię, mamy w rodzinie taką, co to nigdy sie swoimi dziecmi nie zajmuje – oj jak mnie to drażni…